poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 1

Lola's POV:

Wstałam punkt szósta i ubrałam się, a zaraz po tym udałam się na codzienne zakupy. Tym razem dzień był słoneczny co mnie zdziwiło. Żadnego deszczu? Bóg chyba ma dobry humor, nikt inny nie ma, bo przecież jest piątek trzynastego! No cóż trudno, wybrał jak wybrał. Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Potrząsnęłam głową i wyjęłam komórkę z torebki.
- Lola, chciałbym żebyś była u mnie za pół godziny - powiedział głęboki męski głos po drugiej stronie.
- Jasne tato, tylko zrobię zakupy i coś zjem, dobrze?
- Nie ma problemu córuś.
Zaraz po tym się rozłączył. Uwielbiał mówić na mnie "córuś" lub zdrabniać moje imię. Nigdy nie może zrozumieć, że jestem już dorosłą dziewczyną i nie potrzebuje tak na mnie mówić, ale on jest uparty.
Chwyciłam koszyk i poszłam w stronę regałów z produktami spożywczymi. Wzięłam to co było mi potrzebne i pomaszerowałam z uśmiechem na twarzy do kasy i zaczęłam myśleć. Może powinnam znaleźć sobie pracę? Co z tego, że pracuję chwilowo w kawiarni, potrzebuję stałej pracy. Ojciec nie będzie mnie utrzymywał do starości, a nikogo innego nie mam. Westchnęłam i położyłam produkty przy kasie. Po włożeniu wszystkiego do siatki i zapłaceniu, wyszłam ze sklepu i małymi krokami udałam się do domu. Tam zjadłam śniadanie i odświeżyłam się. Ubrałam spodnie wojskowe i stanik sportowy, a na to zarzuciłam bluzę. Zawsze bez względu na pogodę chodziłam tak u ojca. Związałam włosy w wysoki kucyk po czym wrzuciłam telefon do kieszeni i ubierając na korytarzu buty, wzięłam klucze z szafki i wyszłam z domu zamykając go za sobą na klucz. Otworzyłam garaż i wsiadłam do samochodu zaraz po tym odpaliłam silnik. Słońce trochę raziło więc zaopatrzyłam się w okulary przeciwsłoneczne. Wyjechałam z garażu i ruszyłam w stronę bazy. Droga nie była zbyt długa, więc się nie martwiłam. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał trzy minuty przed wpół do ósmą. Akurat na czas, bo ojciec dzwonił o siódmej. Zostawiłam samochód na parkingu i wysiadłam z niego włączając alarm i blokadę. Widząc niedaleko wysoką postać uśmiechnęłam się.
- Dzień dobry panno Benavides.
- Cześć, Mark.
Otworzył bramę i wpuścił mnie na teren wojska, Zaciągnęłam się świeżym powietrzem zdejmując okulary. Rozejrzałam się dookoła, całkiem blisko na jednym z tak zwanych "boisk" stała grupa tych najmłodszych. Ich generał odwrócił się, gdy tylko zauważył, że przechodzę obok. Uśmiechnął się sympatycznie i skinął głową w moją stronę co odwzajemniłam. Nagle z tyłu usłyszałam donośny krzyk i skierowałam wzrok w tamtą stronę. To Tina, machała do mnie. Odmachnęłam jej i poszłam do mojego tymczasowego pokoju, który przydzielił mi tata. W drzwiach została wyryta dziura, gdzie wsadzono tablicę korkową, żeby móc mnie o wszystkim informować. Już z daleko zauważyłam różową kartkę. Odpięłam ją i zerknęłam na treść:
"Lola, masz za zadanie poprowadzić rozgrzewkę wokół lasu grupie A7m20. Miłego dnia!"
Przewróciłam oczami wiedząc, że łatwo nie będzie. A7 to numer budynku, a m20-23 to grupa mężczyzn w przedziale wiekowym od dwudziestu do dwudziestu trzech lat. Mogło być gorzej, ale ci są najbardziej nachalni jeśli chodzi o dziewczyny. Weszłam do pokoju, odstawiłam rzeczy, które przy sobie miałam i założyłam specjalne buty. Wyszłam i pomaszerowałam lekkim krokiem w stronę wyznaczonego mi budynku. No Lola, mogłaś się jeszcze bardziej odkryć. Pomyślałam. Nie zbyt często miałam z nimi jakiekolwiek zadania czy rozgrzewki, ale zawsze gapili się na moje cycki, a miałam takiego pecha, że akurat wtedy ubierałam topy. Chociaż przyznam, niektórzy byli nieźli.  Lola ogarnij się. Strzeliłam sobie gumką, którą miałam na nadgarstku, by się ocknąć. Widząc otwarte drzwi do budynku, wsadziłam dwa palce do ust i zagwizdałam. Momentalnie wszystkie oczy skierowały się na mnie. Weszłam do pokoju, gdzie byli wszyscy i zaczęłam.
- Nie gapić się, ruszać tyłki i na rozgrzewkę! Widzę was za dwie minuty na zewnątrz, jasne?
Akcent chyba miałam po ojcu, bo widać, że niektórym stanęły włosy na rękach. Mówiąc "niektórym" mam na myśli tych przygłupich. Wszyscy skinęli głowami, a ja wyszłam na zewnątrz i skrzyżowałam ręce na piersi patrząc jak po kolei mężczyźni w spodniach wojskowych i czarnych podkoszulkach wychodzą. Widząc, że wszyscy są, zasalutowałam. Byłam ich "szefem".
- W szeregu zbiórka! - wszyscy ustawili się po kolei patrząc na moją osobę.
- Równaj w prawo! - ja również wyrównałam stając po lewym boku.
- Kolejno odlicz!
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć... - wtedy wszyscy zamilkli.
- Bieber! - krzyknęłam tonem trzy razy głośniejszym. Ten chłopak był zdecydowanie najgorszy. Zza rogu wyłoniła się postać umięśnionego, wysokiego chłopaka, który ustawił się na końcu.
- Przepraszam za spóźnienie, szefie! - przez jego głęboki głos z chrypką, przeszedł mnie dreszcz.
- Nigdy więcej się to nie powtórzy, jasne?! - wskazałam na niego palcem na co on kiwnął głową.
- Tak jest, szefie! - krzyknął na co jeden przygłup obok niego odsunął się w bok.
- Oj dziewczynki, coś widzę, że trzeba dać wam porządną rozgrzewkę - cmoknęłam kręcąc głową.
- W rozsypce, bieg do lasu, już! - podniosłam rękę do góry i grupa zaczęła biec w stronę lasu. Widząc, jak wolno biegają, krzyknęłam.
- To ma być bieg, a nie spacerek!
- Ta laska jest lepsza surowsza niż mój ojciec, ale jest niezła - usłyszałam za sobą i zaśmiałam się niewidocznie zachowując jednak powagę.
- McCartney.. - zatrzymałam się i odwróciłam w stronę ciemnoskórego chłopaka. Reszta grupy też się zatrzymała,
- Tak jest, szefie! - odpowiedział cichym krzykiem.
- Tu nie ma zabawy, tu jest dyscyplina, kolego! I nie jestem twoją przyjaciółką, żebyś mówił na mnie "laska"! To, że biegnę niedaleko, nie znaczy że jestem głucha i niczego nie słyszę! Chcesz robić ćwiczenia karne!?
- Tak jest... - chcąc dokończyć, zamilkł - przepraszam, co? - wytrzeszczył oczy słysząc moją wypowiedź, a reszta zawtórowała mu śmiechem, najgłośniej Bieber.
- Cisza! - podniosłam dłoń do góry, w odpowiedzi usłyszałam to, co chciałam.
- Bieber, McCartney, trzydzieści pompek, już!
Nie wierzę co oni tutaj robią..
Oboje jęknęli z niechęci, ale przyczynili się do zadania.
- Reszta, biec! - bez zaprzeczeń pobiegli dalej.
Gdy oboje skończyli karniaka, stanęli twarzą w twarz ze mną. Od jakiegoś czasu podobał mi się Justin.. Ale jego charakter niekoniecznie.
- Przepraszamy, szefie! - krzyknęli równo.
- Żeby nie było więcej takich sytuacji, a teraz biegać - ponagliłam ich i sama zaczęłam biec, jednak z przodu nich.
Rozgrzewkę prowadziłam przez godzinę.Potem były różnego rodzaje zadania, sprawdzające umiejętność i siłę. Stawało się ciemno. Sprawdziłam zegarek. Jeszcze pięć minut. Chwilę potem usłyszałam jęk i plask, jakby ktoś wpadł w wodę. Odwróciłam się. No, jak myślałam. Podeszłam do chłopaka, który podparł się na rękach leżąc w kałuży błota. Podałam mu dłoń.
- Bieber, co z tobą? Wymiękasz? - prychnęłam podnosząc chłopaka.
Reszta ćwiczyła w oddali, on miał następnego karniaka. W odpowiedzi usłyszałam ciszę. Oblizał usta i zmrużył oczy patrząc na mnie.
- Nie lubisz mnie, dlatego mi to robisz, prawda? - zaskoczona cofnęłam się o krok.
- Nie jestem twoją koleżanką - skrzyżowałam ręce.
- Ale możesz być - zbliżył się do mnie co zupełnie zignorowałam.
Mój zegarek zapiszczał sygnalizując koniec ćwiczeń. Zagwizdałam do chłopaków i udałam się w stronę swojego pokoju. Chyba się tu prześpię..Tak będzie lepiej. Westchnęłam przypominając sobie wcześniejszą sytuację. Co to było do cholery? Chwyciłam za klamkę, ale natychmiast zostałam popchnięta na drzwi.
-  Co do.. - odwróciłam się i wtedy ujrzałam Jego. Wciągnęłam powietrze rozglądając się nerwowo. I co teraz, Lola myśl. BŁĄD. Nie umiałam w tej chwili racjonalnie myśleć.

niedziela, 15 listopada 2015

Prolog

Deszczowy dzień w Nowym Jorku w tę porę roku to norma. Wszyscy przemieszczali się z miejsca na miejsce trzymając w rękach parasole, ale ona - dziewiętnastoletnia Loritta "Lola" Benavides, córka generała wojskowego w zakątku tego wielkiego miasta - była inna. Nie kryła się przed deszczem, bez skrupułów wychodziła z domu. Była odważna. Zwykle przebywała u ojca, nocowała tam i pomagała mu. Była mu całkiem oddana, a on był jej jedyną bliską osobą. Dziewczyna lubiła się zabawiać, poznawać nowe osoby, natomiast nigdy nie zwracała uwagi na tych, co przebywali w wojsku kilka lat. Co prawda przyjaźniła się z dziewczynami oraz niektórymi chłopakami z bazy wojskowej, ale to nie zmieniało jej nastawienia. Dzień jak co dzień, wstawała, robiła zakupy oraz porządki domowe, a zaraz po tym szła do ojca. Ale piątek trzynastego był inny. Pechowy? Być może. Jak sądzicie, co wydarzyło się tego dnia?

_________________________________________________--

CZYTASZ = KOMENTUJESZ!